W mediach często zobaczyć można polskie organy władzy wykonawczej uczestniczące we mszy, słuchające pouczeń i napomnień ze strony kardynała lub biskupa rzymskokatolickiego. Prezydent, niczym średniowieczny monarcha rozpoczyna swoje urzędowanie od uroczystej mszy w katolickiej katedrze. Wyglądające na jakieś kuriozum, wspólne pląsy ministrów i posłów z osobami duchownymi na urodzinach niezwykle wpływowego redemptorysty prowadzącego radio. Rozbite limuzyny ministrów pędzących na kościelne uroczystości czy spotkania z duchownymi. Biskupi dziękujący prezesowi aktualnej partii władzy za „trafne decyzje”. Ten sam prezes występujący z niezwykle mocnym wystąpieniem w obronie Kościoła w trakcie przetaczającej się przez Polskę dyskusji w sprawie pedofili z udziałem osób duchownych. Spółki skarbu państwa, urzędy i inne państwowe instytucje zatrudniające kapelanów do posługi duchowej. Ministrowie i prezesi spółek energetycznych zawierzający polską energię czy też przedsiębiorstwa energetyczne Matce Bożej. Instytucje i oddziały Poczty Polskiej przypominające sklepiki z dewocjonaliami. Hierarchowie kościelni „nie znający zapachu prochu”, z wojskiem związani udziałem w uroczystościach i rocznicach, mianowani na najwyższe stopie generalskie w Wojsku polskim. Mobilizacja mediów rządowych, i popłoch polityków w przypadku zainicjowania jakiejkolwiek dyskusji o roli Kościoła rzymskiego w Polsce. Postępująca klerykalizacja polskiej edukacji. Nauka religii już od przedszkola, finansowana z budżetu państwa. Religia jako przedmiot maturalny. Katecheta jako wychowawca. Szkoły katolickie z przymiotnikiem i dofinansowaniem publicznym. Uniwersytety katolickie finansowane przez Państwo. Media rządowe pełne relacji z uroczystości kościelnych. Ogromny i wciąż pomnażany majątek kościelny, zasilony nieruchomościami samorządowymi przez półtajne komisje rządowo-kościelne, działające na wątpliwej podstawie prawnej. Swoista histeria powstająca zawsze przy okazji tematu laickości innych krajów, w szczególności Francji czy w ogóle idei „świeckiego państwa”.
To wszystko każe zastanowić się czy widzimy Polskę w XXI wieku czy Cesarstwo rzymskie u schyłku panowania Konstantyna lub za Teodozjusza I Wielkiego, kiedy to chrześcijaństwo stawało się religią państwową. Czy te przykłady obrazują obecną relację Państwa polskiego z Kościołem rzymskokatolickim? A może po to po prostu politycy niektórych partii i koalicji wyborczych spłacają zobowiązania wyborcze zaciągnięte wobec Kościoła .
Relacje współczesnego Państwa z Kościołem rzymskim od jakiegoś czasu wzbudzają coraz większe emocje. Do tematu należy jednak podjeść rzeczowo i właśnie bez emocji, odrzucając przede wszystkim zbędną w tym przypadku mistykę. Pierwszym krokiem jest zdefiniowanie podmiotów, o których chce się rozmawiać.
W opracowaniu tym, przez Kościół rzymskokatolicki rozumieć będę (zgodnie z def. klasyczną) instytucję (organizację) religijną wraz ze Stolicą Apostolską jako organem władzy, pozostającym w unii personalnej z Watykanem jako państwem. Drugie pojmowanie Kościoła jako Wspólnoty ludzi wierzących i wyznających swoją wiarę zgodnie z doktryną kościelną nie jest przedmiotem tego artykułu. W odniesieniu do polskiego Państwa będę miał na myśli organizację wraz z jej organami wykonawczymi sądowymi i prawodawczymi i niższą administracją. Tematem tego opracowania jest zatem relacja pomiędzy dwoma autonomicznymi (przynajmniej w punkcie wyjścia) instytucjami.
Nikt kierujący się rozsądkiem nie zaprzeczy, że Kościół rzymskokatolicki to przede wszystkim bardzo silnie zhierarchizowana, zarządzana przez mężczyzn, ponadnarodowa organizacja religijna z centrum w Watykanie i przedstawicielstwami niemalże w każdym zakątku świata. Zgodnie z prawem międzynarodowym Watykan jest teokratyczną monarchią absolutną typu elekcyjnego, połączoną unią personalną ze Stolicą apostolską – władzą zwierzchnią papieża – także podmiotem prawa międzynarodowego. Organy władzy tej organizacji opierają się na dogmacie nieomylności zwierzchnika i absolutnym posłuszeństwie poszczególnych stopni hierarchii. Punkt wyjścia w relacjach z innymi podmiotami Kościół buduje na dostojeństwie (dystansie), uzmysławianiu zwierzchności, długiej tradycji i nawiązywaniu do spuścizny Imperium rzymskiego – głównie w języku, liturgii i nazewnictwie organów władzy.
Organizacja ta jest powszechna. Obok masy „wiernych” opiera się na innych organizacjach społecznych, które tworzy, współtworzy lub dominuje. Organizacja posiada majątek – jego skala jest trudna do oszacowania i – obok wpływu na politykę – budzi największe emocje. Jego pomnażanie ułatwiają między innymi powszechne zwolnienia podatkowe. Organizacja ta posiada swoje ośrodki intelektualne i naukowe – katolickie uczelnie i uniwersytety (o ile w przypadku organizacji opartej na wierze można mówić o nauce czy rozsądku). Organizacja ta posiada swoje środki masowego przekazu. Katolicka Agencja Informacyjna, liczne wydawnictwa czy nawet Radia Maryja nie zamykają tej listy. Organizacja ta ma także zinstytucjonalizowaną działalność charytatywną w postaci Caritasu, działalność misyjną oraz wiele innych aktywności. Do przeszłości (na szczęście) należy już terytorium, ramię zbrojne Kościoła czy policja sumień.
Teza podstawowa; bez żadnych konotacji wartościujących, Kościół rzymskokatolicki jest instytucją „zewnętrzną” w stosunku do polskiego Państwa, jak zresztą do każdego innego państwa. Aktywność w jednym państwie to wykładania aktywności wielopaństwowej i ogólnoświatowej. Nie istnieje „polski Kościół” „polski papież” „polskie prawo kanoniczne” czy „polscy biskupi”, tak jak nie ma Kościoła francuskiego, niemieckiego, czy nawet włoskiego, francuskich czy niemieckich papieży czy hiszpańskiego prawa kanonicznego. Posługiwanie się takimi pojęciami w dyskusji politycznej czy społecznej, nawet jeśli są to tzw. „skróty myślowe” świadczy o infantylizmie, a dla samej dyskusji jest niekorzystne – utrwala błędne stereotypy i zasłania tę właśnie relację i wpływ, który w interesie każdego z tych państw powinien być transparentny. Bardziej zasadnym jest określenie Kościół rzymskokatolicki w Polsce tak jak Kościół rzymskokatolicki w Niemczech, Francji, Rosji, Japonii czy Hiszpanii. Urzędnicy kościelni (przy czym ich narodowość czy obywatelstwo polskie jak również któregokolwiek z wymienionych państw nie ma większego znaczenia), także ci wyżsi mają tę samą zwierzchność, nadzór oraz obowiązki wobec swojej organizacji jak ich koledzy w innych państwach.
Państwo i Kościół to dwa odrębne podmioty. Każdy z nich ma swoje interesy. Kościół rzymskokatolicki jest organizacją światową. Papież czy kuria watykańska patrzy na Polskę jako element całości swoich interesów czy wpływów. Z pewnością wg Stolicy apostolskiej interes polskiego Państwa powinien być zgodny z jej interesem – a nie odwrotnie. Naprawdę trudno sobie wyobrazić by papież lub jego dwór uznali słusznym dostosowanie interesów Kościoła rzymskiego do interesów Państwa polskiego. Interesy te nie zawsze są zgodne. By nie sięgać do w połowie baśniowych wojen królestwa Polskiego z Zakonem krzyżackim można odnieść się do XVII –wiecznej próby budowania wpływu Watykanu w prawosławnej Rosji. Nieudana próba wykorzystania przez ówczesne Państwo kościelne, za pośrednictwem zakonu Jezuitów rozszerzenia katolicyzmu na wschód przez osadzenie na tronie moskiewskim Władysława IV jako pierwszego katolickiego cara dla Watykaniu oznaczało porażkę dyplomatyczną. Dla I Rzeczpospolitej zabiegi te przyniosły długotrwałe wojny i osłabnie, a także mniej lub bardziej absurdalny pretekst dla Rosji „że tak naprawdę politykę wzajemnych napaści i ekspansji zaczęli Polacy”.
Żywotnym interesem polskiego Państwa oraz jego obywateli jest pozostawianie w tak zwanym „kręgu kultury zachodniej”, do którego zawsze aspirowaliśmy i z którego wielokrotnie „przenoszono” nas na „wschód”. Korzenie kultury zachodniej tkwią w starożytnej Grecji. Imperium Rzymskie było jej spadkobiercą i depozytariuszem. Religia rzymskokatolicka – element chrześcijaństwa jest postrzegana jako „składnik zachodniej cywilizacji”. Można zatem przyjąć, że XIX i XX wieczny „interes” Kościoła w odzyskaniu dla swoich wpływów terenów od protestanckich (także przecież chrześcijańskich) Prus a zwłaszcza prawosławnej (równie chrześcijańskiej) Rosji był akurat zbieżny interesem społeczności polskiej, żyjącej w pomiędzy Wartą a Dnieprem, dla której obydwa te państwa były zaborcami. Należy jednak pamiętać, że próby odbudowy niezależnej polskiej państwowości w trakcie zaborów nie były przez Watykan szczególnie błogosławione. Jeszcze większa spójność interesu wystąpiła w końcówce XX wieku. Wyrwanie się z politycznej dominacji i zależności od Sowieckiego Imperium także pokrywało się z interesem Kościoła, polegającym na odnowieniu wpływów na terenach Środkowej i Wschodniej Europy.
Państwo Polskie i Kościół rzymski to dwa różne podmioty. Obydwa te podmioty mają swoje interesy, które mogą iść w parze lub mogą się rozchodzić. Interes Państwa watykańskiego nie musi pokrywać się interesem Państwa polskiego i odwrotnie. Z takim podmiotem jak Kościół rzymski Państwo polskie musi stworzyć odpowiednią relację i musi być to relacja partnerska. Brak partnerstwa i wzajemnego poszanowania w relacjach prowadzi do ich wypaczenia. Urzędnik państwowy – premier, prezydent czy minister (będący wcześniej politykiem), nie dostrzegający różnic pomiędzy interesem własnego państwa i interesem innego podmiotu to już zdecydowanie niedobrze. Jeśli polityk dopuści do tego by jego wiara, poczucie lojalności wobec jakiegokolwiek kościoła czy też Kościoła rzymskiego przesłoniło mu poczucie obowiązku wobec własnego państwa i jego interesów to już zdecydowanie źle. Zasłanianie tej relacji w polskiej przestrzeni publicznej jest powszechne. Dezorientacja niektórych polityków zaczyna graniczyć z absurdem. Część społeczeństwa (a wraz z nimi reprezentujący ich politycy) radośnie zakłada, że polskie Państwo i Kościół rzymskokatolicki to niemalże federacja a atak na „Kościół to atak na Państwo”. Całe grupy polskich polityków, urzędników, dziennikarzy, posłów do Sejmu polskiego czy europejskiego pobudzone do brony „polskiego Kościoła” czy „polskiego papieża” to już naprawdę dla instytucji państwowych zjawisko niebezpieczne. Oczywiście można być dobrym katolikiem i dobrym prezydentem pod warunkiem, że wiary i światopoglądu nie prezentuje się publiczne.
W wielu krajach zadawano sobie pytanie czy można być „sługą dwóch panów”. Czy można jednocześnie dobrze służyć własnemu państwu i Państwu kościelnemu. Czy można realizować interes własnego państwa wspólne z interesem Kościoła rzymskiego. Historycznie rzecz ujmując wielu władców i przywódców odpowiedziało negatywnie na to pytanie, przedkładając interes własnego państwa nad interes Stolicy Apostolskiej. Polscy władzy, a także politycy i obecni rządzący nigdy nie odpowiedzieli w ten sposób. Trudno oczywiście uznać, że średniowieczne klęski półwyspu apenińskiego czy XVIII-wieczne klęski Polski czy Hiszpanii są wynikiem właśnie takich decyzji ich przywódców. Tak samo trudno uznać że triumfy anglikańskiej Korony brytyjskiej, protestanckich Prus, Niderlandów, czy prawosławnej Rosji są wynikiem odrzucenia wpływów Państwa kościelnego.
Polityk powinien mieć rozeznanie w prawie i relacjach międzynarodowych a jego wiara nie powinna przesłaniać mu mgłą mistyki interesu własnego państwa. Zdecydowanie negatywnym zjawiskiem jest jednak stan, w którym politycy czy partie polityczne trzeźwo postrzegają rzeczywistość i świadomi wpływów Kościoła rzymskiego w polskim społeczeństwie świadomie szukają jego „namaszczenia” w procesie wyborczym, zmuszeni potem spłacać swoje wyborcze zobowiązania państwowymi pieniędzmi lub pogłębieniem wpływu w polskich instytucjach państwowych. Jak wytłumaczyć powyższe zjawiska. Uwarunkowania historyczne i społeczno-psychologiczne są niewątpliwie podstawą obecnych zaburzeń w relacji Kościoła rzymskiego z polskim Państwem.
Sojusz „Tronu z Ołtarzem”. Uwarunkowania historyczne i społeczno-psychologiczne relacji Państwa z Kościołem.
By próbować zrozumieć właściwe relację Kościoła rzymskokatolickiego z Polskim państwem należy odnieść się nie tylko do historii tych dwóch instytucji, a także do psychiki człowieka.
Właściwie punktem wyjścia jest nieodparta potrzeba wiary, jako jedna z cech psychiki człowieka. Rozum (rozsądek, także jako grecka arete – cnota) człowieczy przeplata się nierozerwalnie z jego wiarą. Nie sądzę by człowiek (który właśnie kieruje się rozsądkiem) był w stanie zaprzeczyć całkowicie własnej wierze w „rzeczy nadprzyrodzone”. Wiarę być może rodzi ludzka „konieczność” odpowiedzi na wszystkie pytania, natychmiast, już w jednym pokoleniu, bez zwracania uwagi, jaką wartość te odpowiedzi mają. Wiary, jako cechy człowieka nie da się stłumić, wyeliminować prawem, przemocą czy „inżynierią społeczną”. XIX i XX-wieczne utopie komunistyczne czy faszystowskie, oraz powstałe na ich podstawie dyktatury (z sowiecką na czele) pokazały, że jest to niemożliwe. Wiarę, jako cechę człowieka można natomiast usystematyzować i uporządkować, a także wykorzystać. Porządek (kanon, zakon, order) wiary człowieczej podaje Biblia czy Koran ale także setki już nie tak bardzo oficjalnych ksiąg, jak chociażby starożytna Teogonia. Człowiek odczuwa potrzebę dzielenia własnej wiary z innymi. We własnej wierze umacnia go to, że ktoś jeszcze jego wiarę podziela. Ta sama wiara staje się zatem cechą wspólną całych społeczności. Można przyjąć za Monteskiuszem, że pierwsze wspólnoty plemiennie powrastały z potrzeby zapewnienia sobie wspólnego bezpieczeństwa. Dzielić wspólny strach przed „nieznanym” było tak łatwo jak dzielić wspólną wiarę w próbę wytłumaczenia „nieznanego”. Można samemu sobie odpowiadać na pytania o otaczającą nas rzeczywistość, można także słuchać odpowiedzi innych i przyjąć je za swoje. We wspólnotach plemiennych zapewne pojawiały się osoby (może bystrzejsze, a może po prostu obdarzone większą fantazją) które „objaśniały” (często będąc głosem bóstwa czy boga) to co dla ówczesnego człowieka było zagadką. W tym swoistym fantazjowaniu najwyższy kunszt osiągnęli starożytni Grecy. Urok ich „teologii”, zebranej w przywołanej już hezjodyjskiej Teogonii czy Pracach i dniach, a także w homeryckich eposach podziwiamy do dzisiaj. „Objawienie” – niestety, jako „metoda” uzyskania wiedzy, przez tysiące lat było w poznaniu prawdy metodą podstawową.
Więź wspólnotowa przekształciła się w organizację opartą o przywództwo jednostek lub grup. Podstawą „organizacji plemiennej” nie zawsze miał być już przymus oparty o fizyczną przemoc silniejszego. W pewnym momencie zrozumiano, że trwałość władzy łatwiej zapewnić w oparciu o kasty kapłańskie, wskazujące społeczności „w co i jak wierzyć” niż o uzbrojoną drużynę. Reguła i strach przed karą za jej złamanie – karą przyszłą, ale nieprzemijającą i wyjątkowo okrutną (np. wieczność w płomieniach) mógł okazać się skuteczniejszy niż strach przed najbardziej nawet wymyślną karą doraźną ale przemijającą – głównie wraz ze śmiercią ukaranego. Idealne dla trwałości władzy nad społecznością okazało się połączenie przymusu fizycznego z wiarą człowieka – wewnętrznym przekonaniem o koniczności postępowania wg określonych reguł. Gdy ludzie (przynajmniej większość) sami wierzyli, że daniny na rzecz dworu oraz dziesięcina dla kapłanów jest konieczna, bo „tak chce Bóg”, przymus w ich ściąganiu był już tylko czynnikiem dodatkowym. Zrozumiano, że wplecenie wiary i to wiary zorganizowanej w organizacje plemienne, a później w instytucję państwa, władzę tę legitymizowało i cementowało. Uzasadnieniem dla rządu danego klanu nad resztą społeczności była „boskość” jego przywódcy lub przynajmniej namaszczenie przez boga. O boskości władcy decydowali kapłani, zatem często oni sami sprawowali realną władzę.
Władza w starożytnych cywilizacjach wprost opierała się na warstwie kapłanów. Cywilizacja grecka, fenicka, perska czy rzymska powstała i trwała w związku z wiarą zorganizowaną w religię.[1]
Wiara okazywała się niemalże zawsze o wiele silniejsza niż raczej wtórne dla człowieka więzy plemienne czy państwowe. Wierzenia starożytnych Greków przetrwały świetność i upadek greckich Polis czy monarchii aleksandryjskich diadochów. Zetlały dopiero i straciły na powadze wobec nowych idei i prądów filozoficznych ery nowożytnej. Religia chrześcijańska (ta właśnie nowa idea) stała się oficjalną religią Imperium rzymskiego dopiero w IV wieku n.e. i z kolei to ona Imperium przeżyła. W jego „części zachodniej”[2] trwa z powodzeniem w różnych odłamach do dzisiaj. W większości części wschodniej Imperium rzymskiego (Bizancjum) starożytne wierzenia a potem wiara chrześcijańska, zostały zastąpiona islamem.
Imperium Romanum, mające swój ośrodek na południu Półwyspu apenińskiego objęło z czasem cały basen Morza Śródziemnego, w tym wybrzeża Afryki z Egiptem, Azję Mniejszą, a także całą zachodnią Europę wraz z Półwyspem iberyjskim i Wyspami brytyjskimi i Bałkanami. Jedną z cech Imperium była wysoki poziom zorganizowania. Tak ogromnym obszarem nie można było zarządzać wyłącznie w oparciu o legiony. Potrzebna była właśnie idea państwowotwórcza –była nią początkowo republika a potem cesarstwo rzymskie. Początkowe wierzenia latyńskie zostały uzupełnione o uniwersalną wiarę starożytnych Greków czy tez ludów Wschodu. Rzymską teologię tworzyły setki bóstw, wierzenia Rzymian czy tez ludów podbitych nie decydowały o jedności Imperium. Raczej to boskość Cezara a potem niektórych innych cesarzy, i ich kult, miały stanowić na podbitych ziemiach duchowy element utrwalający władzę rzymską. Niektóre religie, w tym religia chrześcijańska były wręcz postrzegane jako niebezpieczny zabobon, który, jako zagrożenie dla państwa należy tępić[3] W IV i V wieku wierzenia w bogów mających ludzkie wady i przywary wydały się Rzymianom prymitywne i zostały zastąpione przez chrześcijaństwo, które z czasem stało się rzymską religią państwową. Zachodnie imperium rzymskie upadło w V wieku naszej ery, zniszczone przez dawnych jego poddanych – ludy barbarzyńskie. Rozpadła się rzymska organizacja państwowa. Trudno mówić, że wiara przetrwała Imperium, gdyż jako cecha naturalna człowieka towarzyszyła mu przed, w trakcie i po jego upadku. Przetrwał raczej ostatni sposób organizacji tej wiary – chrześcijaństwo. Na marginesie – ile tamta, a także obecna doktryna chrześcijańska ma wspólnego z tym co głosił wędrowny żydowski filozof, jest tematem na inną rozprawkę. Życie nie znosi próżni. Odesłanie insygniów cesarzy zachodnich do Bizancjum przez Odoakera to jedynie umowna data. Otaczające oraz będące częścią Imperium organizacje plemienne i wspólnoty stopniowo przejmowały spuściznę Rzymu. Po Cesarstwie pozostał przede wszystkim wspaniały niematerialny pomnik w postaci rzymskiego systemu prawnego[4] na tyle uniwersalny, że nadal w częściach stosowany w „zachodnim świecie”. Obok systemu prawnego pozostał także język urzędowy oraz dziesiątki instytucji rzymskich, stopniowo adoptowanych przez plemiona i państwa barbarzyńskie. Przyjmuje się jednak, że największym depozytariuszem spuścizny rzymskiej jest właśnie Kościół rzymski. Zręby prawa, język, liturgia i instytucje upadłego cesarstwa właśnie w tej organizacji były przechowywane i kultywowane. Podziw na dawnego Rzymu w Europie niemalże nigdy nie ustał. Kościół, jako depozytariusz i spadkobierca rzymskiej tradycji, między innymi dlatego zyskiwał na znaczeniu. Wraz z organizacyjnym upadkiem Starożytności z jej materialnym i humanistycznym wyrazem następuje stopniowy zwrot w duchową stronę świata i człowieka[5]. Greckie – sokratejskie pojmowanie cnoty (arete) jako rozsądku i rozumu człowieka zastąpiono augustiańską miłością do Boga[6]. Epikurejska i stoicka radość z życia dnia codziennego zastąpiona została pogardą dla doczesności i codzienną walką o zbawienie duszy. Potrzeba było kilku stuleci, by na gruzach stolicy Imperium rzymskiego powstało Państwo kościelne, które rozrosło się zajmując stopniowo znaczne obszary Półwyspu apenińskiego a duchowo, wpływając stopniowo na cały dawny „rzymski świat”. Cesarze, na obszarze Imperium sprawowali władzę świecką i duchową. Papież na części półwyspu apenińskiego, w „dziedzictwie piotrowym” sprawował władzę świecką. Istotniejsze było jednak to, że wobec chrześcijańskiego świata dzierżył dawny rzymski, cesarski tytuł najwyższego kapłana (pontifex maksimus).
Myślę, że XVIII wieczny Monteskiuszowski trójpodział władzy na wykonawczą sądowniczą i ustawodawczą w Średniowieczu poprzedził inny podział. Podział na władzę świecką i duchowną. Ten rozdział, tak charakterystyczny dla Europy nie nastąpił w wyniku „umowy społecznej”, jak to miało miejsce w przypadku trójpodziału władz. Wyniknął raczej właśnie z faktu upadku instytucji rzymskich, zwrotu w kierunku duchowości a jednocześnie umacniania się barbarzyńskich organizacji plemiennych. Średniowieczny zwrot w kierunku duchowości oraz wspólna dla całej Europy doktryna religijna, której Państwo papieskie było depozytariuszem, pokazała znacznie władzy duchowej. Przyjmowanie z rąk papieży koron królewskich i cesarskich formalnie legitymizowało władzę świecką w Europie. Władza świecka oderwała się już jednak od władzy duchownej. Chociaż władza nadal opierała się na religii, władca nie był już najwyższym kapłanem. Monarchowie panowali oczywiście nadal „z bożej łaski”, pilnowani przez legatów papieskich a świętopietrze zasilało Watykan, jednak w zależności do okoliczności oraz charakterów władców, ośrodki władzy duchownej i świeckiej to ulegały sobie wzajemnie to konkurowały ze sobą. W wielu przypadkach (np. w Polsce) właśnie władza duchowa okazywała się bardziej realna. Zmiany nastąpiły wraz z powstaniem kościoła anglikańskiego gdzie ponownie głową kościoła został monarcha. Kościoły zreformowane odwróciły ten trend, jednak w innym kierunku. W XVII – XIX wieku zreformowana religia chrześcijańska, a także religia prawosławna pozostawała już bez wpływu Rzymu. Kościoły chrześcijańskie w nowożytnych monarchiach nadal okazywały się niezwykle użyteczne dla władzy państwowej. Organizując i porządkując w wiarę poddanych zapewniały jednocześnie ład moralny i porządek społeczny oraz posłuch dla władzy. Organizacja państwowa, jej trwałość i funkcjonowanie w wielu przypadkach opierała się jednak wprost na instytucji Kościelnej. Kościół był podwaliną dla władzy świeckiej, w wielu przypadkach zapewniał jej wręcz byt. Z sojuszu z państwem także kościół czerpał gwarancję dla swojego posiadania i władzy materialnej jak i duchowej. Okute w żelazo ramię świeckie trzymające katowski miecz lub pochodnię do zapalania stosu uruchamiało się wielu przypadkach bezwolnie na samą prośbę instytucji kościelnych. Podboje ziem przez władców europejskich wielokrotnie były uzasadniane augustiańską koncepcją „wojny sprawiedliwej” czy też encyklik Innocentego III o zbrojnym zwalczaniu herezji. Właściwie do Oświecenia „sojusz tronu z ołtarzem” trwał i uzupełniał się. Jedna instytucja dawała gwarancję istnienia drugiej i odwrotnie. Jeszcze w XVII wieku twórca podstaw nowoczesnej metody naukowej, na której oparła się i nadal opiera wiedza współczesna pisał o swojej wierności dla idei połączonego Państwa i Kościoła.[7] XIX wieczne doktryny narodowe wytuczyły już jednak inny kierunek. Na plan pierwszy przed dynastię panującą i ołtarz wysunął się „naród”. Piszę celowo w cudzysłowie gdyż pojęcie to jest niejasne i mgliste, a każdy chce widzieć „naród” według własnego rozumienia. Później była to także „klasa społeczna” czy „rasa”.
Kościół rzymski w Polsce. Porządek Rzymski nie przekroczył w sposób trwały Renu. Ludy zamieszkujące na wschód od tej rzeki najpierw obroniły swoją niezależność a potem (często jako sprzymierzeńcy Rzymu) doprowadziły do jego upadku. W dorzecze Warty, Wisły i Bugu wpływy rzymskie dotarły w sposób trwały dopiero w X wieku wraz z religią i wiarą chrześcijańską. Chrystianizacja Polski przebiegała głównie w sferze polityczno-organizacyjnej. Ówcześni władcy plemienni zetknęli się zapewne z zachodnia myślą i kulturą dworską oraz organizacją państwową, funkcjonującą na zachód oraz południe od dorzecza Warty i dostrzegli korzyści z trwałego wejścia w obręb jej wpływów. Religia chrześcijańska namaszczała, i legitymizowała władcę jak każda inna wiara jednak w połączeniu z nową organizacją, rozszerzała i utrwalała na nowych terenach władzę a dynastię panującą wprowadzała do „zachodniego kręgu dynastycznego”. Struktury plemienne stopniowo przekształciły się w organizację państwową na wzór zachodnioeuropejski. Pierwszy symbol nowego sposobu sprawowania władzy – korona, otrzymana z rąk chrześcijańskiego papieża zawitała w na polskie tereny dopiero z końcem X wieku n e. Po upadku z pierwszej dekady drugiego tysiąclecia, polskie struktury państwowe ponownie odrodziły się i umocniły za przyczyną nowej, zachodniej, także kościelnej organizacji państwowej[8]. Można by rzec, że polska państwowość jest kolejną córą Kościoła (z pewnością nie jedyną a przede wszystkim nie najstarszą). Na tamten czas średniowieczna kultura dworska i myśl zachodnioeuropejska była już ukształtowana i dojrzała[9], wykuwana na pozostałościach Imperium rzymskiego, ale także w klasztorach Gali, Germanii i całej północnej Europy. Ludy Europy środkowej nie brały udziału w jej tworzeniu, raczej przyjęły ją jako „produkt zewnętrzny”. W kręgu średniowiecznych filozofów z przełomu tysiącleci trudno szukać postaci, które urodziłyby się czy nawet tworzyły na naszych terenach. Brak było zresztą ośrodków myśli i filozofii średniowiecznej rangi opactw w Monte Casino, Cluny czy Citeaux, w których ówczesna myśl mogła powstawać. Polska organizacja państwowa powstała na „rzymskiej licencji”, tak jak polskie opactwa powstawały rękami mnichów z Citeaux czy Cluny. Trudno odmówić szeroko pojętej kulturze zachodu atrakcyjności. Polskie elity aspirowały do niej, współtworzyły ją natomiast dopiero w drugim tysiącleciu. Nie będąc częścią „rzymskiego świata” spuściznę po nim przyjęliśmy jako coś zewnętrznego, lecz z ogromnym zapałem do pełnego w nim uczestnictwa. Rzym „zachodni” wydawał się zawsze atrakcyjniejszy niż „wschodni” szczególnie gdy to Moskwa ogłosiła się spadkobierczynią upadłego Konstantynopola. Niestety, z czasem okazało się, że do Moskwy „duchowo” jest dalej ale odległość jest wyraźnie mniejsza. Wraz z końcem Średniowiecza wielu europejskim organizacjom państwowym udało się uniezależnić od wpływów legatów rzymskich i innych dostojników Państwa kościelnego, kultywując jednocześnie i wspierając wiarę katolicką. Część organizacji państwowych zupełnie oderwała się od wpływów Państwa papieskiego, pozostawiając religię chrześcijańską jako religię państwową z niewielkimi różnicami doktrynalnymi. Głownie z tezą o nieomylności członków rodzin Borgia, della Rovere, Medyceuszy czy tez Collona, którzy akurat zasiedli na tronie papieskim. Europejskie ruchy reformatorskie, począwszy od arian, aragońskich katarów i albigensów, poprzez czeskich husytów, reformę anglikańską a na luteranach i kalwinach skończywszy[10] zakładały koniec dominacji Państwa papieskiego nad wspólnotami wyznaniowymi, a także dalszy triumf chrześcijaństwa. Co odważniejsi władcy wspierali te ruchy, płacąc za to najczęściej głową i majątkiem. Dopiero Henryk VIII w Anglii oraz reformacja niemiecka przyniosła Europie koniec duchowej dominacji Państwa papieskiego w Europie. I Rzeczpospolita w XVI wieku była niemalże o krok od oderwania się od rzymskich wpływów[11]. Niestety kontrreformacja przyniosła właśnie u nas najbardziej pożądane przez Kościół rzymski efekty. Polska organizacja państwowa już tylko słabła. Nie mogła konkurować z innymi ośrodkami władzy, jakimi były dwory biskupie czy magnackie[12]. Rzymska organizacja kościelna przeżyła upadłą I Rzeczpospolitą i przetrwała na ziemiach polskich wraz z wiarą katolicką jej mieszkańców. Znamienne jest to, że podobny los spotkał inne państwa, w których państwo papieskie utrzymało swoje wpływy. Wiara chrześcijańska „unarodowiona” przez część państw Europy zachodniej – głownie państw północnych lepiej służyła organizacjom państwowym niż wiara „rzymska
Jak już wspomniałem, organizacja kościelna przetrwała upadek I Rzeczpospolitej. Dwóch z trójki zaborców, którym de vacto przypadła największa część terytorium I Rzeczpospolitej posiadało niezależną od Państwa Papieskiego religię państwową. Znamiennym jest fakt, że jeszcze w siedemnastym wieku to I Rzeczpospolita miała nieść wpływy rzymskie na ogromne ruskie ziemie a król Władysław IV miał być pierwszym katolickim carem Rosji. Projekt Jezuitów nie ziścił się i już 200 lat później prawosławny car Rosji stał się królem katolickiej Polski. Chociaż dla państwa papieskiego rozbiory I Rzeczpospolitej były niepowetowaną stratą to jednak papieże nie odważyli się otwarcie wystąpić wobec pruskiego i rosyjskiego absolutyzmu w obronie polskiej państwowości . Po częściowym sukcesie XVII wiecznej kontrreformacji XVIII, XIX i XX wiek to już dla Państwa Papieskiego w Europie same straty. Niemalże cała północno-zachodnia Europa stracona dla Reformacji, Porewolucyjna Restauracja Burbonów nie odnowiła już starych wpływów Kościoła rzymskiego we Francji. Finalnie „najstarsza córa Kościoła” – państwo francuskie, oficjalnie rozstało się ze swoją patronką. Państewka Rzeszy zostały zjednoczone przez protestanckie Królestwo pruskie. Państwa Europy Środkowo wschodniej przepadły na rzecz samodzierżawia z prawosławiem lub luteranizmem a częściowo islamem jako religią państwową. Ostatecznie, nawet samo Państwo Papieskie wchłonięte przez Włoskie Państwo Narodowe przetrwało w postaci kadłubkowego Watykanu.
Końcówka XIX wieku oraz wiek XX to już w Europie dominacja a wręcz hegemonia idei „państw narodowych”. Idea dynastii na tronie ze wsparciem hierarchii kościelnej, jako podstawy państwowości po prostu wypaliła się. Katastrofa pierwszej wojny światowej oraz upadek cesarstw Habsburgów, Hohenzollernów i Romanowych pozwolił na odrodzenie polskiej państwowości. Odrodzona polska państwowość boleśnie odczuła ponad dwa wieki upadku. Jakby przez dwieście lat nic nie zaszło w europejskiej myśli politycznej, elity II Rzeczpospolitej ponownie przyjęły koncepcję religii państwowej biorąc za patronkę religię, którą wyznawało (wg oficjalnych danych) jedynie 70 % jej obywateli. XVII wieczna koncepcja Wazów i Jezuitów z katolickim centrum nad Wisłą i misją niesienia „prawdziwej” religii na prawosławny wschód powróciła do łask.
Międzywojenny epizod polskiej, odrodzonej państwowości nie trwał długo. Po 21 latach Polskę rozebrały sąsiednie mocarstwa, dla których religia nie miała już większego znaczenia państwowotwórczego. Idee pochodzące z ołtarzy zastąpiły idee „rasy” „narodu” czy „klasy społecznej”. Tragedia drugiej wojny światowej przyniosła Polsce w pierwszej kolejności zapaść intelektualną i materialną a później dyktaturę polityczną promoskiewskich „elit”, zależność od sowieckiej Rosji, niewydolną gospodarkę centralnie sterowaną a ostatecznie dyktaturę wojskową. Taki system naiwnie i mylnie nazywany systemem komunistycznym przetrwał niespełna 40 lat. Jego upadek nastąpił wraz z upadkiem jego gwaranta – Związku Radzieckiego, rozpadłego z kolei pod wpływem wyniszczającego go ekonomicznie wyścigu zbrojeń, niewydolnej gospodarki o tym samym centralnie sterowanym modelu, czy wojnie w Afganistanie[13]. Oczywiście część naszych elit, do dzisiaj i publicznie twierdzi, że ZSRR zniszczył „papież Polak” za sprawą wstawiennictwa niebiańskiej pani polityk – Matki Bożej. Polska wraz ze swoim zbiedniałym i stłamszonym i w przewarzającej mierze katolickim społeczeństwem wróciła oczywiście niemalże natychmiast pod wpływ Stolicy apostolskiej a konkordat podpisał niegdysiejszy drobny aparatczyk upadłej dyktatury a późniejszy polski prezydent i mąż stanu Aleksander Kwaśniewski.
Kościół rzymskokatolicki jako depozytariusz idei rzymskich, najpierw faktycznie reprezentował W Polsce ten uniwersalny antyczny świat. Potem już tylko usilnie starał się zasłonić swoją doktryną wszelką inną myśl społeczną i religijną. Renesans kultury i sztuki antycznej wraz z ponownym zwrotem w kierunku przyjmującego człowieka jako miarę wszechrzeczy humanizmu w I Rzeczpospolitej nie zdetronizował Kościoła jako ośrodka myśli i kultury państwowej[14]. Upadek (także moralny i ideowy) Rzeczpospolitej Obojga Narodów niemalże wypchnął Polskę poza główny nurt europejskiego Oświecenia. Kościołowi rzymskokatolickiemu przez cały okres rozbiorów, romantyzmu, II Rzeczpospolitej i jej upadku, a także PRL-u udało się stworzyć wrażenie ostatniego „przedstawicielstwa zachodniego świata” na naszych terenach. Co więcej, w XIX w Kościołowi rzymskiemu udało się połączyć i zaszczepić w polskiej literaturze, kulturze, sztuce i mysi politycznej utożsamienie polskiej tożsamości narodowej z przynależnością do Kościoła rzymskokatolickiego[15]. Tak bardzo fałszywe historycznie pojęcie Polaka-katolika może obecnie wydawać się dogmatem.
Współczesność
W Polsce niektórym do dziś trudno uwierzyć ze Kościół rzymskokatolicki jest instytucją zewnętrzną w stosunku polskiej państwowości, że ma stolicę w Watykanie i nadal, jak przez ponad 1700 lat stara się sprawować władzę duchową i materialną nad połową globu ziemskiego. Rzeczpospolita polska jest tylko drobną częścią z tej „Części” i to z pewnością nie najważniejszą. Członkowie władz tej organizacji, książęta kościoła, biskupi i kardynałowie nie przestają być Polakami jednak ich władza zwierzchnia (autorytarna i nieomylna) pozostaje w Watykanie. Karol Wojtyła, zostając papieżem nie przestał być Polakiem. Faktem jednak jest, że został głową obcego państwa. Z pewnością jego podstawowym obowiązkiem jako głowy Kościoła było dbanie o jego globalny interes. W interesie natomiast Państwa Watykańskiego był powrót ziem pomiędzy Odrą a Bugiem pod jego wpływy. Ziemie na wschód od Bugu po Dniepr, po krótkim zrywie misyjnym lat 90-tych uznano chyba na chwilę obecną dla katolicyzmu za stracone. Część społeczeństwa polskiego, zapewne także Karol Wojtyła, proporcjonalnie rosnąca wraz z postępującym upadkiem wspieranej ze wschodu dyktatury, oczekiwała powrotu do strefy cywilizacji zachodniej. Dla Kościoła Rzymskiego i jego urzędników upadek muru berlińskiego okazał się możliwością powrotu części ziem Europy środkowo wschodniej pod jego wpływy. Ile mistyki byśmy do tego nie dodali – fakt jest faktem – Kościół rzymski to (także) instytucja, polityka, wpływ, władza i pieniądze. Kościół jako wspólnota ludzi wierzących to dopiero wtórnik.
Nowoczesne państwa przesłały opierać swoje istnienie o organizację kościelną i religię, czy nawet rasę, klasę społeczną, czy naród. Oparciem jest upodmiotowiona (posiadającą prawa) ludność danego terytorium – obywateli – państwo obywatelskie. Można przyjąć, że nastąpił powrót do idei republikańskiej starożytności i oparciu organizacji państwowej na prawach społeczności. Instytucje państwowe – parlamenty, rządy sądy i administracja opierają się na systemie prawnym i obywatelskim wyborze. Władza pochodząca z namaszczenia uosabiającego boga na ziemi Kapłana jest już przeszłością. We współczesnych społeczeństwach zachodnich Kościoły, szczególnie te zreformowane nadal „porządkują i systematyzują” wiarę człowieka, jednak już nie w celu utrzymania opartych o dynastie instytucji państwowych a raczej w celu utrzymania ładu moralnego. Ładu oczywiście istotnego dla państwa ale nie dla jego bytu. Współczesny model państwa i społeczeństwa pokazuje, że bez instytucji kościoła instytucje państwowe mogą istnieć. Państwo obywatelskie potrzebuje obywateli a nie wiernych. Kościół rzymskokatolicki, oczywiście nie zrezygnował z własnych wpływów i nadal stara się pełnić swoją misję w Europie.
Jaką postać przybiera ta „misja” w Polsce i czego ma dotyczyć. Istotniejszym natomiast jest pytanie o „namaszczanie” władzy i jak ono obecnie przebiega. Im większe pozostałości po tym średniowieczno-romantycznym „triumfie ducha nad materią” w danej społeczności, im więcej metafizyki i mistyki w społeczeństwie, w dyskusji społecznej i politycznej tym większe pole do „namaszczania przez Kościół Rzymskokatolicki polityków i partii. Samo „namaszczenie” tez ma już inną formę. Akt ten odarto z ceremonialności i mistyki. Nie ma już, olejów świętych czy wkładania korony na królewskie skronie. Ceremonię zastąpiło mniej lub bardziej zakamuflowane poparcie z ambony, głośnika radiowego, pielgrzymkowej szczekaczki, szerokiego spektrum mediów kościelnych i rządowo kościelnych. Część polskiego społeczeństwa nadal jeszcze bardziej ufa klerowi rzymskokatolickiemu niż własnemu rozumowi czy rozsądkowi, do tego stopnia by oddać głos na kandydata przez wskazanego przez duchownego.
Kościół rzymskokatolicki niewiele rzeczy robił i robi „za darmo”. Większość działań tej organizacji jest podporządkowana wyłącznie jej interesowi. A interes ten to często interes materialny oraz utrzymanie samego wpływu
Należy zadać pytanie dlaczego akurat Państwu Polskiemu ma tak bardzo zależeć na utrzymaniu wpływu Kościoła rzymskiego oraz majątku kościelnego. Czy ogromne koszty związane z utrzymaniem katechetów, księży czy uniwersytetów katolickich przez budżet państwa mają dla tej instytucji tak duże znaczenie. Czy w przypadku upadku dominacji jednego kościoła grozi rozpad społeczeństwa religijny chaos. Czy obecnie religijny chaos mógłby zagrozić porządkowi publicznemu. Czy w miejsce upadłego kościoła pojawi się inna instytucja o równie autorytarnym charakterze.
Wierni/poddani czy społeczeństwo obywatelskie. Współczesne Państwo oparte jest na społeczeństwie obywatelskim. Europejskie instytucje państwowe od co najmniej dwóch wieków pozostają w całkowitej rozłączności z instytucjami kościelnymi nie czerpiąc stamtąd wzorców i nie odwołując się do nich. Świadomy obywatel raz na cztery i pięć lat wybiera swoich przedstawicieli do ciał ustawodawczych i wykonawczych. Pytanie; w jakim stopniu społeczeństwo jest obywatelskie. Jaki procent społeczeństwa poczuwa się do obowiązku dokonywania takich wyborów. W Polsce demokracja i jej podstawa – społeczeństwo obywatelskie nie ma niestety długich tradycji. Lata zaborów oraz tworzenie się świadomości narodowej wśród wyższych warstw społecznych w opozycji do instytucji państwowych podejmujących oczywiste próby wynarodowienia. Jednocześnie tworzenie polskiej świadomości narodowej w oparciu o wyznanie rzymskokatolickie. Dziewiętnastowieczna tendencja budowania narodów w oparciu o wyznanie ostatecznie doprowadziło do próby powiązania wygnania katolickiego z narodowością polską. Słynne stwierdzenie Polak-katolik mogło sugerować, że II Rzeczpospolita ma jedynie 60% pełnoprawnych obywateli. Odgrzewanie obecnie tego sloganu, czy obnoszenie na sztandarach hasła „Wielka Polska Katolicka” może prowadzić ponownie do absurdalnego pytania kim jest dla państwa polskiego agnostyk, ateista, polski katolik, buddysta, osoba wyznania prawosławnego, mojżeszowego czy protestant. Czy każdy obywatel może w takiej sytuacji czuć, że Państwo Polskie jest także jego państwem. W XIX i XX wieku poddany/obywatel stał wobec instytucji państwa obcego, okupowanego lub zniewolonego. W pozornej opozycji do takiej formy państwowości, także jako współuczestnik w opresji stała instytucja Kościoła rzymskokatolickiego. Trudno się dziwić, że Polacy odpowiednio „uświadomieni tysiącletnią tradycją” lokowali swoje zaufanie właśnie w instytucji Kościoła.
We współczesnym społeczeństwie obywatelskim rola Kościoła czy tez kościołów jest zupełnie inna. Należy zapytać czy Kościół lub kościoły mają do spełniania jakąkolwiek rolę społeczną. Kościół porządkuje i systematyzuje wiarę (wierzenia) ludności. Czy ma to jednak obecnie znaczenie państwowotwórcze. Państwo opiera się na systemie prawnym oraz instytucjach państwowych. Ich trwałość opiera się na ustawach. Słyszymy, że Kościół rzymski jest depozytariuszem „polskich wartości narodowych”, o które opiera się polskie państwo czy też „sumieniem narodu polskiego”. Po pierwsze czym są te bliżej nieokreślone „polskie wartości narodowe” i dlaczego akurat „polskie tradycje” „patriotyzm” czy „rodzina” mają być „zdeponowane” akurat w tak uniwersalnej, ponadnarodowej ponadpaństwowej i „nie-rodzinnej” organizacji jaką jest Kościół rzymskokatolicki. Państwo polskie nie potrzebuje Kościoła Rzymskokatolickiego by trwać czy też przetrwać. W chwili zagrożenia czy też wręcz katastrofy – co pokazała wielokrotnie historia, Kościół rzymski polskiej państwowości jednak nie uratował. Co najwyżej utrzymał wpływy własnej hierarchii w polskim społeczeństwie i poczekał na lepsze czasy. Polski obywatel nie musi być katolikiem by być polskim obywatelem.
Ład moralny i porządek społeczny zapewniany w starożytności i średniowieczu przez zorganizowaną religię jest we współczesnych państwach domeną prawa karnego. Trudno uznać, że w dzisiejszych czasach nie zabija się, nie oszukuje, nie okrada, nie podkłada bomb i nie wywołuje zamieszek z poczucia strachu w obawie przed pozagrobową karą. Prawo kanonicze, nieoczekiwanie „przeżywające swój renesans” w Polsce w latach dziewięćdziesiątych jest listą reguł nie posiadających sankcji i oparcia w instytucjach państwowych jego hipokryzję najbardziej pokazują natomiast tzw. unieważnienia małżeństw.
Zabezpieczenie socjalne społeczeństwa to we współczesnych czasach ogromne logistycznie i finansowo a przede wszystkim intelektualnie wyzwanie. Sierocińce, domy spokojnej starości czy hospicja prowadzone przez Kościół to raczej ewenement. Przede wszystkim tego typu działalność musi być prowadzona w oparciu o odpowiednia infrastrukturę oraz wiedzę pozyskaną w placówkach naukowych czy akademickich a nie wiedzę „objawioną” osób duchownych.
Państwo może natomiast łatwo stać się zakładnikiem instytucji Kościoła. We współczesnych czasach ko Kościół rzymskokatolicki bardziej potrzebuje instytucji państwowych do zabezpieczenia własnego bytu. Z pewnością Kościół potrzebuje Państwa bardziej niż Państwo potrzebuje Kościoła. Po co Kościołowi, jako wspólnocie wiernych, skupionej na modlitwie i i wcielaniu w życie Ewangelii instytucje Państwowe. Każdą wspólnotę wiernych spaja wiara jaj członków. I właśnie o wiarę powinny dbać instytucje kościelne. Instytucje państwowe stają się Kościołowi potrzebne wtedy właśnie gdy obumiera ten podstawowy czynnik spajający wspólnotę. Jeśli przywódcy wspólnoty nie potrafią zapewnić trwałości wspólnoty odwołują się do instytucji państwowych. Czy państwo może natomiast zapewnić wiarę, czy po to jest powołane? Państwo może zapewnić Kościołowi co najwyżej nieodpłatne nauczanie religii, wynagrodzenie i zabezpieczenie socjalne kapłanom oraz zwolnienia podatkowe prowadzące do zabezpieczenia nietykalności i pomnażalności majątku kościelnego. Takie działanie prowadzi do absurdów. Okazuje się, że wysoki statut społeczny i ekonomiczny hierarchów Kościoła zabezpiecza Państwo.
Co ze swojej strony Kościół jest w stanie zaofiarować państwu – niestety niewiele. Kościół ma zatem ofertę głownie dla polityków. Kościół posiada przede wszystkim własną infrastrukturę propagandową (ambony, rozgłośnie radiowe i telewizyjne, prasa i wydawnictwa, strony internetowe) ogromne i zaplecze i doświadczenie w tej dziedzinie oraz rzesze (przynajmniej w Polsce) wiernych. Oferta jest zatem niezwykle kusząca. Wpływ na społeczeństwo polskie raz jeszcze udowodniły ostatnie wybory europejskie. Każdy polityk w Polsce, obojętnie na stronę polityczną jest świadom potęgi Kościoła rzymskiego na tym polu. Oczywistym jest, że partie polityczne i politycy szukają sposobu i kanałów dotarcia do wyborców. Trudno uznać to za rzecz naganną. Każda partia stara się mobilizować swoich wyborców oraz pozyskiwać nowych. Nie czuję się na siłach w wymyślaniu nowych pomysłów na działalność polityczną. Myślę jednak, że podstawą powinna być działalność poselska w okręgach wyborczych oraz praca w parlamencie w latach, w których wybory się nie odbywają. Praca na rzecz swoich oraz wszystkich wyborców. Wielu polityków uważa jednak, że podstawą pozyskania głosu wyborcy są media i propaganda. Poza propagandą medialną politycy szukają wszelkich innych kanałów, które dają szansę pozyskiwania głosów wyborców. Oferta Kościoła staje się nagle bardzo kusząca. Kto jeszcze ma infrastrukturę – np. związki zawodowe. O tym szerzej już w artykule związki zawodowe. Telewizor i radio jako końcówka jest w każdym domu. Ambona kościelna w niemalże każdej społeczności – większej wsi, powiecie itp. Przyjazne związki zawodowe w zakładzie pracy czy urzędzie Przy takim układzie nowoczesne społeczeństwo obywatelskie pozostaje wyłącznie hasłem. Wielu polityków jest świadomych, że to co sprawdza się w demokracjach zachodnich nie koniecznie musi sprawdzić się w Polsce. Należy zatem oprzeć się o stare sprawdzone metody. By pozyskać wyborców należy skorzystać z populistycznych metod rozdawnictwa, upartyjnić media publiczne, skorzystać z oferty Kościoła oraz obłaskawić przynajmniej część związków zawodowych. O ile jednak media są częścią systemu a związki zawodowe zadowolą się „uściskiem prezesa” o tyle z hierarchią Kościoła rzymskiego już tak łatwo nie pójdzie. Świadomość własnej potęgi, bezwzględność w egzekwowaniu obietnic, odwieczne poczucie wyższości i misji nie pozwala spłacić wyborczych zobowiązań byle czym. W niektórych okolicznościach nawet zabawne może wydać się rozżalenie Lecha Wałęsy, który nie odnajduje obecnie śladów wdzięczności u biskupa Głodzia za „danie” mu generała i generalskiej emerytury. No cóż, prostolinijność i liczenie na zwykłe relacje międzyludzkie w takim przypadku na pewno nie zaprocentuje. Tej instytucji trzeba płacić w twardej walucie. Partia polityczna otrzyma namaszczenie wyłącznie wtedy gdy zobowiąże się do spłaty zobowiązań i te zobowiązania płaci. Obezna partia władzy kilkukrotnie udowodniła swoją wiarygodność. Zabezpieczenie bytu i trwałości organizacji, zwroty „zagrabionego majątku”, dla książąt kościoła limuzyna z kierowcą, (a może karoca z ministrem), pałac biskupi, służba, ciepło blasku fleszów, dystynkcja i splendor państwowych uroczystości, usłużność polityków i urzędników, stały dopływ gotówki z generalskich wynagrodzeń czy emerytur. Dla rzeszy duchownych wynagrodzenia z dziesiątek źródeł budżetowych w tym budżetu edukacyjnego, państwowe zabezpieczenie medyczne i socjalne, zwolnienia podatkowe. Taką pozycję należy także zabezpieczyć na przyszłość kształtując takie postawy społeczne by wyżej wymienione przywileje i pozycja grupy dorosłych mężczyzn żyjących „po pańsku” na koszt podatnika nikogo nie raziły. I tu także wyłącznie rola dla państwa. Społeczeństwo a przynajmniej jego część należy „wychowywać” od przedszkola by potem kontynuować profilowanie w trakcie religii w szkołach publicznych czy tez „katolickich-publicznych” czy finansowanych przez państwo katolickich uniwersytetach. Tak ukształtowany „człowiek Kościoła” zasili administrację państwową, zostanie politykiem, posłem, ministrem a może nawet prezydentem. Kościół Rzymskokatolicki zawsze będzie starał się wspierać organizować te osoby, nie wypuszczać ich z kręgu swojego zainteresowania, używać wpływów do promowania ich itd. Tak Kościół rzymski od zawsze tworzy sobie całe grupy ludzi Kościoła, które „uruchamia” i promuje w odpowiednim momencie. Biskupi czy inni hierarchowie Kościoła wcale nie muszą w jakiś specjalny sposób promować swoich idei lub zabiegać o wpływ i majątek. Dostojeństwo nie pozwala na ponizanie się do otwartego udziału w debacie publicznej czy nawet odpowiedzi na zadawane pytania. Zadania specjalne spełniają całe gromady usłużnych posłów i posłanek, ministrów i urzędników, którzy aż przebierają nogami by prześcignąć się w przypodobaniu swoim mocodawcom. Wychowanie to jest tak skuteczne, że „człowiek Kościoła” nawet we własnym sumieniu nie odkryje żadnego konfliktu pomiędzy lojalnością wobec własnego państwa i jego budżetu a wierna służbą Kościołowi rzymskiemu.
Od trzydziestu lat wpływ rośnie stopniowo i systematycznie. Wahadło polityczne odchyla się raz w lewo raz w prawo. Chwycić za Suchockiej i Krzaklewskiego i przeczekać Millera. Wziąć za Kaczyńskich i przeczekać Palikota. Korzystać przy obecnej władzy i przeczekać następną. Taka metoda najlepiej utrwala system. Najpierw zwrot majaku i religia w szkołach, wprowadzona po cichu rozporządzeniem. Potem ciche gabinetowe komisje majątkowe do zawłaszczania majątku samorządowego. Po kolejnych wyborach religia już w przedszkolach a potem na maturze. Obecnie wychowawstwo katechetów. Jaki jest ostateczny cel? Tego nie wie chyba sam Kościół. Trudno wyobrazić sobie państwo w środkowej Europie z Irańskim modelem polityczno-społecznym. A może chodzi wyłącznie o wygodne życie garstki ludzi?
Aktywność i potęga polityczna Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce jest tak widoczna że aż oczywista. Od 30 lat hierarchowie Kościoła starają się wpływać na wybory i wielokrotnie z zamierzonym skutkiem i zawsze z roszczeniami wobec partii władzy z tego tytułu. Nieliczne zarzuty z tego tytułu są odrzucane z powołaniem się na powszechne prawo i obowiązek brania udziału w polskim życiu społeczno-politycznym. Można by rzec ze „to Polska właśnie”, takie są cechy swoiste sceny politycznej w Europie Środkowej. Te wszystkie działania, ale tez edukacja obywatelska polskiego społeczeństwa coraz bardziej odsłaniają organizację kościelną zza otoczki metafizyki. Świeckie państwo – bez wpływu instytucji Kościoła staje się powoli ideą, wokoło której jednoczą się obywatele. Idea świeckiego państwa przenika do Uniwersytetów – czego najbardziej Kościół się boi. W Europie nie wiele jest bowiem jeszcze miejsc gdzie ten wpływ się jeszcze utrzymuje. W 2015 roku a także w roku obecnym Kościół raz jeszcze pokazał ile znaczy dla polityków O skali sukcesu świadczy między innymi nieco histeryczne wystąpienie Waldemara Pawlaka w PSL. Co mogą oznaczać słowa „o konieczności posiadania jaj”. Czy wejście w Kolacje wyborczą z PO było wyrazem tchórzostwa? A może próba poszukiwania innych niż kościelne ambony kanałów docierania do wyborców na wsi to jest właśnie odwaga. Pawalak wyraźnie pokazał ludowcom, ze należy kontynuować stare sprawdzone wzorce. Korzystać z usług Kościoła w dochodzeniu do władzy a potem regulować rachunki wyborcze.
Osoby wierzące w kwestiach wiary mogą założyć że w sprawach dogmatów wiary akurat Kościół rzymski jest depozytariuszem prawdy. W polityce społecznej czy światopoglądzie nikt natomiast nie ma monopolu naprawdę. Każdy podmiot ma prawo do dyskusji i własnego zadnia oraz próby przekonania swoich adwersarzy, nikt nie ma prawa narzucania innym własnego zdania lub co więcej uczynienia własnego poglądu poglądem państwowym
Podstawą władzy cesarskiej a potem papieskiej było „namaszczanie” lokalnych królów i książąt. W przypadku cesarzy za ich „namaszczeniem” stały miecze rzymskich legionistów, które po prostu ścinały niepokornych. Wraz z upadkiem zdrowego rozsądku, rzymskiego świata materialnego oraz idei starożytnych i coraz głębszym zwrotem w duchową stronę człowieka[16] Rzym nie był już w stanie mieczem zabezpieczać swojego wpływu. Średniowieczny triumf ducha nad materią dla Rzymu przyniósł jednak więcej korzyści niż strat. Zwrot w kierunku „ducha człowieka” to zwrot w kierunku wiary. I tu Rzym ponownie zatriumfował. Cesarze porzucili przeżytą religię starożytnej Grecji. Bogowie, którzy mają cechy ludzkie (właściwie każdy bóg jest odbiciem najlepszych cech człowieka), są swarliwi, zawistni i pyszni przestali być już dla człowieka wiarygodni. Średniowiecze do monoteizm. Rzym „odkrywa” małe wspólnoty wyznawców wędrownego żydowskiego filozofa – człowieka ogłoszonego synem bożym który stawiał na głowie antyczne pojmowanie świata. Odwieczne i święte prawo zemsty zastąpił miłością do oprawcy. Boga przedstawił jako zbawcę ludzi. Idea chrześcijańska jest tak atrakcyjna, że cesarz Teodozjusz czyni ją religią państwową. Idea Chrześcijańska rozprzestrzenia się po Europie i wrasta w jej społeczności plemienne. Tak skutecznie ze oficjalny depozytariusz tej idei biskup rzymski będący faktycznym władcą Rzymu i całego lacium nie potrzebował już legionów do utrzymania swojego wpływu. Triumf wiary oznaczał także trumf lojalności wobec biskupa (wysłannika Rzymu) kosztem lojalności wobec lokalnego władcy. Bronią groźniejszą od miecza okazała się ekskomunika. Obłożenie tą papieską klątwą danego terytorium oznaczało dla kleru zakaz odprawiania liturgii i obrzędów. Ludność pozostawała bez mszy, sakramentów chrztu czy ostatniego namaszczenia. Na taki „strajk kleru” właściwe żaden władca nie mógł sobie pozwolić. Na szczęście dla nich nie brakowało konfliktów w samym Kościele a po namaszczenie własnej władzy można było w razie czego zwrócić jeśli nie do Rzymu to do Awinionu. Obojętnie jednak na źródło pochodzenia średniowieczna władza zawsze potrzebowała namaszczenia przez osobę duchowną.
Każdy niemalże człowiek rodzi się i wzrasta w jakimś porządku religijnym. Do wspólnot religijnych przyjmuje się najczęściej niczego nieświadome niemowlęta. Zanim dziecko staje się świadome, w okresie do którego tylko bardzo wybiórczo sięga potem pamięcią już jest poddawany wdrukowywaniu niektórych prawd wiary.
[1] Herodot – Dzieje Hziod „Teogonia”, „Prace i dnie” „Prace i dnie” Homer „Iliada” „Odysea” za Zygmunt Kapuściński Podróże z Herodotem, Jan Parandowski „Mitologia” Zygmunt Kubiak Dzieje Greków i Rzymian.
[2] Mowa tu także o innych terenach niż europejskie – pozostających jednak pod wpływem kultury zachodniej Europy.
[3] Żywoty Cezarów – Gajus Swetonius Tranquilus
[4] Kazimierz Kolańczyk „Prawo rzymskie”
[5] Władysław Tatarkiewicz „Historia Filozofii” tom pierwszy
[6] Sw Augustyn „Wyznania”.
[7] Rene Descartes Rozprawa o metodzie
[8] Paweł Jasienica Polska Piastów
[9] Władysław Tatarkiewicz Historia filozofii Tom II, Dzieje sześciu pojęć.
[10] Katarzy Malcolm Barber
[11] Paweł Jasienica Polska Jagiellonów. Rzeczpospolita Obojga Narodów Wiek srebrny.
[12] Paweł Jasienica Rzeczpospolita Obojga Narodów Calamitati Regnum, Rzeczpospolita Obojga Narodów Dzieje agonii
[13] Wojciech Jagielski „Modlitwa o deszcz”
[14] Władysław Tatarkiewicz Historia filozofii tom III
[15] Norman Davies „Na krańcach świata.
[16] Historia filozofii
Kliknij na gwiazdkę aby ocenić artykuł
Wyniki 0 / 5. Ilość głosów: 0
Brak ocen. Bądź pierwszy!