Polskie elity intelektualne – jedwabna smycz u szyi
List otwarty
Jestem absolwentem Uniwersytetu Jagiellońskiego (rocznik 1997-2005) Wydział Prawa i Administracji kierunku prawo oraz kierunku politologia. Z prawdziwym niepokojem obserwuję otaczającą nas rzeczywistość, a także polskie środowisko prawnicze oraz jego elity reprezentowane obecnie m.in. przez Panie Przyłębską czy prof. Pawłowicz. Co mnie niepokoi? Przemiana polskiego prawa[1] w dziwny klon rzymskiego prawa kanonicznego, który zamiast odzwierciedlać to co słuszne i sprawiedliwe dla społeczności[2] obraca się przeciwko zdrowiu, a często i życiu własnych obywateli. Kwestia ta jest niestety poza wszelką dyskusją.
Szukając przyczyn takiego stanu rzeczy nie należy oglądać się na innych. Spojrzę zatem na siebie i środowisko akademickie, z którego się wywodzimy, i za które wszyscy jesteśmy po części odpowiedzialni.
Za społeczeństwo zawsze odpowiadają jego elity, do których niewątpliwie należą kadry uniwersyteckie. Wiele, właściwie wszystko zależy od ich kondycji intelektualnej. Uznając , że najwyższą wartością jest Wolność, należy przyjąć, że elity same muszą być wolne, by móc pracować na rzecz wolnego społeczeństwa. Czynnikiem niewolącym obecnie ludzi w najwyższym stopniu są natomiast wszelkie ideologie. Obecnie, by stać się wolnym trzeba naprawdę wyjątkowego wysiłku, a oportunizm i lenistwo intelektualne są główną przyczyną popadania w niewolę ideologii. By zniewolić człowieka nie nakłada mu się obecnie pęt na ciało, ale wstawia się kraty w umysł. Wolności Europejczyka nie krępują już rzeczywiste kajdany, ale niewidzialne więzy ideologiczne czy doktrynalne, które człowiek najczęściej nakłada sam sobie. I to jeszcze nie stanowiłoby problemu, gdyż każdy jest panem swojego losu. Problem powstaje wtedy, gdy ludzie, którzy stali się sługami doktryny, zostają wykreowani na społeczne elity, a własną niewolę starają się przenieść na całe społeczeństwo.
Polskie elity intelektualne od wieków są zniewolone przez ideologie, co w mojej ocenie świadczy o wyjątkowej ich słabości, i raczej odpowiada rzeczywistości gdyż, szczególnie w ostatnich latach, pomiędzy Odrą a Bugiem powstało niewiele takiej Treści, która powiększyłaby ogólnoludzki kapitał wiedzy. By odkryć nowy pierwiastek trzeba było porzucić Lublin i studiować w Paryżu, a w Gdańsku Celsiusa i Schopenhauera obecnie księża palą książki.
Przez to też nigdy, jako społeczność wiedziona przez tak słabe elity nie potrafiliśmy stanąć ponad te role, w których obsadzają nas inni. A role te są najczęściej dla Polki i Polaków tragiczne.
Ostatnie siedemdziesiąt lat to fascynacja importowanym marksizmem i leninizmem, który w latach 90-tych XX-wieku zastąpiliśmy ochoczo także importowaną doktryną zwaną „społeczną nauką Kościoła rzymskokatolickiego”. Zamianę tę zrobiliśmy bezrefleksyjnie, jakbyśmy wtedy zupełnie nie dojrzali do Wolności, do samostanowienia o sobie samych. Otaczający nas w ostatnim dwudziestoleciu XX wieku system załamał się i runął z innych niż nasza “walka” przyczyn, a my nagle pozostaliśmy sami. Jakby „komuna mentalna”, w której żyliśmy, osierociła nas niespodziewanie i w tej samotności potrzebowaliśmy natychmiast wypełnienia pustej przestrzeni naszych umysłów nowym gipsem strawnej przez wszystkich, nowej-starej doktryny.
Kościół rzymski ze swoim gotowym „produktem” (i nie mam tu wcale na myśli wiary) był obok i natychmiast rozpoczął zagospodarowywanie tych opuszczonych przestrzeni naszych umysłów. A my zachowaliśmy się tak, jakby jakakolwiek ideologia potrzebna nam była niczym powietrze, jak niewolnik, który, by żyć, wręcz potrzebuje kajdan.
W latach dziewięćdziesiątych Kościół rzymski dumnie i butnie wkroczył, jak do siebie, do wszystkich instytucji odrodzonej Rzeczpospolitej – do Parlamentu, armii, korporacji zawodowych, szkół, biznesu, organizacji pozarządowych, samorządów czy nawet do związków zawodowych. Dziś trudno znaleźć instytucję pozbawioną kapelana dbającego o utrzymanie należytego na nią kościelnego wpływu.
Senaty uczelni w latach 90-tych już nie musiały uczestniczyć w pochodach pierwszomajowych, ale w dobrym tonie było brać udział w pielgrzymkach akademickich na Jasną Górę. I to były te miłe złego początki. Nie zadbano wtedy o niezależność polskiej nauki – co było i jest podstawowym obowiązkiem władz i studentów każdej uczelni. Ochoczo wpuszczono kler rzymski z całą kościelną doktryną w mury uniwersytetów. Naiwnie mogło się wydawać, że chodzi o opłatek w czasie spotkań wigilijnych czy organizację pielgrzymek akademickich. Tak naprawdę Kościół rzymski „wszedł” w te instytucje, by zagospodarować pustkę ideologiczną po „komunie” i wychowywać (hodować) swoich ludzi – ludzi Kościoła – nowe elity społeczne, zdolne na kolejne dziesięciolecia pilnować Wpływu Kościoła rzymskiego i przygotowywać społeczność spomiędzy Odry i Bugu to takich ról, jakie zostaną dla niej wybrane.
Czy polskie uczelnie i uniwersytety, którymi rządzi teraz ideologia, mogą w ogóle ubiegać się o miano placówek naukowych. Czy Katolicki Uniwersytet Lubelski jest jeszcze placówką naukową w obiektywnym tego słowa rozumieniu. Zapewne we własnym mniemaniu (czy mniemaniu księdza rektora) jest jedną z niewielu „prawdziwych” placówek naukowych w Europie. Co innego jednak mniemanie o samym sobie, a co innego pozycja w światowej nauce, wyznaczona wyłącznie publikacjami naukowymi czy cytatami i przywołaniami w innych pracach naukowych.
I to był początek tego Zła, które możemy obserwować dzisiaj – sędziów Trybunału Konstytucyjnego orzekających, tak jak oczekują od nich urzędnicy Państwa Watykańskiego, Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej modlącego się do kamer, Sejmu RP modlącego się o deszcz, Rządu polskiego pląsającego na urodzinach zakonnika, ministra edukacji twierdzącego że święci, noszący rzekomo własne głowy pod pachą powinni być powoływani jako źródła w pracach naukowych, rekolekcji środowisk prawniczych z inwokacjami do św. Fakunda i Prymitywa czy zawierzeń grupy przedsiębiorstw energetycznych Matce boskiej. Ta trudna do uwierzenia groteska jest naszą polską rzeczywistością. Najtragiczniejsze jest jednak to, że ci wszyscy ludzie odwołują się do Wolności.
Wychowywanie elit (jak każda hodowla) daje jednak zawsze mierne efekty. „Komuna”, szczególnie w ostatnich swoich latach także hodowała głównie „towarzyszy szmaciaków”. Wychowywać (czy też hodować) można wyłącznie ludzi „powolnych” intelektualne. Osoby te, wprost z oaz, duszpasterstw akademickich czy zakrystii trafiały do mediów, na uniwersytety, do Parlamentu czy Trybunału Konstytucyjnego. Kościół, hołubił ich, stwarzał poczucie szczególnego wyróżnienia, zapraszał do biskupich pałaców, przyznawał ordery i promował. Do dziś mam przed oczami obraz profesora Rzeplińskiego – przewodniczącego Trybunału Konstytucyjnego (w okresie, kiedy jeszcze zasiadali tam profesorowie), obdarowywanego przez prymasa Nycza papieskim krzyżem Pro Ecclesia et Pontyfice (Dla Kościoła i Papieża). Jak można być tak ślepym i nie czuć na szyi tego jedwabnego postronka, na którym się jest wodzonym???
Teraz, w drugiej dekadzie XXI wieku obserwujemy efekt tych zabiegów a jednocześnie największy triumf Kościoła rzymskiego w Polsce. ludzie Kościoła (nowe elity intelektualne) pokroju pani Pawłowicz tworzą polskie prawo, które jest tylko echem prawa kanonicznego. Prawem przestaje być to, co słuszne i sprawiedliwe dla danej społeczności, a to co jest zgodne z doktryną katolicką, która ani słuszna ani sprawiedliwa nie jest. W tym przypadku nie jest to niczym dziwnym, gdyż dla ludzi Kościoła może być słuszne i sprawiedliwe wyłącznie to, co jest zgodne z doktryną głoszoną przez Kościół rzymski.
Kościół rzymskokatolicki i Państwo Watykańskie – monarchia teokratyczna, spadkobierca legalizmu, militaryzmu i absolutyzmu Imperium Romanum, wykorzystujący od 1700 lat Wspólnotę ludzi wierzących, którą stara się zarządzać (przez nowe elity ciepło i naiwnie nazywany „polskim Kościołem” z „polskim” niegdyś papieżem) nigdy nie traktował i nie traktuje ludzi jak obywateli zdolnych do odpowiedzialności za siebie samych, za społeczność czy państwo, które tworzą[3]. Ludzie (maluczcy) to owieczki, które należy wypasać. Nie oni są suwerenem, który tworzy prawo, to prawo tworzy się dla nich i za nich. Zapewne Watykan przewidział dla Polski ponownie szczególną rolę w jakiejś współczesnej, groteskowej kontrreformacji. Kolejny raz, jak w XVII wieku wciska nam się w dłonie cudze sztandary, które, jako „pożyteczni idioci” mamy nieść „dumnie” przez Europę. Wtedy zakończyło się to katastrofą a katolicka I Rzeczpospolita (z wielowyznaniowym społeczeństwem) zniknęła, wchłonięta przez „oświeconych” sąsiadów. Kościół rzymski wtedy nie obejrzał się na los swego byłego faworyta i zapewne nie obejrzy się teraz[4].
Musimy sobie odpowiedzieć czy nadal jesteśmy owcami. W latach dziewięćdziesiątych cechowała nas „naiwność wieku niemowlęcego” wolnego społeczeństwa. Katastrofa rozbiorów i wojen oraz cztery dekady kurateli sowieckiej nie mogły przeminąć bez echa, nie mogły skutkować natychmiast wolnym społeczeństwem. Myślę jednak i mam nadzieję, że teraz, po kolejnych trzech dekadach Wolnej Polski w Wolnej Europie nasze społeczeństwo powoli dorasta do własnej Wolności. Wyciągnijmy wnioski z tego trzydziestolecia. Zamknijmy polskie instytucje, a szczególnie polską naukę przed wpływem Kościoła rzymskiego i innych kuźni ideologicznych. Nie pozwólmy by polskie uczelnie „produkowały” ludzi Kościoła, służących w pierwszej kolejności ideologii i doktrynie.
MSZ
[1] Wyrok TK z 22 października 2020 r.
[2] Cyceron O państwie O prawach
[3] Patrz E. Gibon Zmierzch i upadek Cesarstwa Rzymskiego I-III t.
[4] Patrz P. Jasienica Historia Piastów, Jagiellonów, Rzeczpospolita Obojga Narodów T. I-III
Kliknij na gwiazdkę aby ocenić artykuł
Wyniki 5 / 5. Ilość głosów: 1
Brak ocen. Bądź pierwszy!