Często starałem wyobrazić sobie pierwsze gminy chrześcijańskie. Źródła historyczne niewiele o nich wspominają. Ewangelie, czy „Dziele apostolskie”, dają pewne wyobrażenie, które uzupełniają rzymskie katakumby, a także stanowiska archeologiczne na Wschodzie.
O istnieniu Jezusa z Nazaretu żadne źródło historyczne[1] nie wspomina, jestem jednak pewien, że istniał wędrowny filozof żydowski, który nawoływał do, wyrzeczenia się wojny, wybaczania, miłości bliźniego i odrzucenia fałszywej czci. Jak takie przesłanie mogło być odebrane w Rzymie gdzie drzwi świątyni boga Janusa były prawie nieustannie otwarte? Dla Rzymian wojna, podbój grabież, i praca niewolników były podstawą pomyślności. Prawo do odwetu i zemsty stanowiło synonim sprawiedliwości i gwarancję osobistego i zbiorowego bezpieczeństwa. Prawo rodzinne dawało ojcu władztwo życia i śmierci (ius vitae ac nescis) nad dziećmi i żoną. Publiczną rozrywkę czerpano ze śmiertelnych walk zagarniętych wcześniej w tym celu jeńców wojennych – gladiatorów, czy walk dzikich zwierząt. Wyrazem tryumfu (i dobrego smaku) było natomiast rozpięcie przez Marka Krassusa po zwycięstwie pod Silarus pięciu tysięcy jeńców z armii Spartakusa wzdłuż stukilometrowej drogi z Kapui do Rzymu. Dziś trudno to sobie nawet wyobrazić. Spacer wśród konających w męczarniach i gnijących w słońcu trupów. Wtedy taki widok radował serca i oczy.
Całą tę pomyślność i szczęście gwarantowała Rzymianinowi organizacja zwana państwem rzymskim, zorganizowanym na wzór republiki, potem monarchii (cesarstwa). W akcie odwzajemnienia szczęścia i pomyślności Rzymianin oddawał swemu państwu, z jego spersonifikowanymi w cesarzu i grecko-etruskich bóstwach wartościami cześć absolutnie boską. Wystąpienie przeciw temu kultowi było najwyższym przestępstwem, karanym okrutną śmiercią.[2] W takiej społeczności pojawił się ktoś, kto wezwał do odrzucenia tego wszystkiego i to wtedy, gdy Rzym był u szczytu swojej potęgi. Człowiek, który to wszystko zanegował odważył się na taki krok, jak ktoś, kto w dzisiejszych czasach nawoływałby do zalegalizowania handlu dziećmi czy pedofilii. Pierwsze źródła pisane (np. Gajusz Suetonius w Żywotach cezarów) wspominają chrześcijan jako wichrzycieli, czy też odrażający i zbrodniczy kult. Głoszącego pokój i miłość filozofa schwytano zatem i w majestacie prawa rzymskiego ukrzyżowano.
Te nowe, dziwne idee pokoju, miłości i przebaczenia jednak pozostały, a ludzie je wyznający zaczęli tworzyć wspólnoty, w których je wyznawali. Coraz liczniejsi (przeważnie ci, przez niego skrzywdzeni) odwracali się od Rzymu i tych wszystkich wartości, na których opierała się ta organizacja. W oczach cesarzy wzrost tych wspólnot zaczął zagrażać państwu i ich władzy. Cesarz Klaudiusz wszak tylko „wypędził Żydów z Rzymu, za to że bezustannie wichrzyli podżegani przez jakiegoś Chrestosa”[3]. Neron i kolejni cesarze nie poprzestawali na wygnaniu starając się fizycznie wyeliminować „zło” zagrażające państwu rzymskiemu. Jednak, jak pisał dwieście lat później Tertulian „krew męczenników jest posiewem chrześcijan”[4] a prześladowania przyniosły tylko odwrotny skutek. Ostatnim „prześladowcą” był cesarz Dioklecjan (284-305n.e.). Jego następca – cesarz Galeriusz, lepiej rozumiejąc mechanizmy rządzące ówczesnym światem wydał edykt tolerancyjny (311) kończący zapoczątkowane przez Dioklecjana prześladowania. Chrześcijaństwo, było już jednak także inne. Proste przesłanie o pokoju, miłości i odrzuceniu fałszywego kultu państwa, zamieniło się w rozpalającą umysły i tworzącą „szkoły” doktrynę. Święty Paweł, potem Orygenes, Tertulian, Ariusz i dziesiątki innych, prześcigali się w tym, kto lepiej zrozumie i wyłoży słowo „pokój” czy „miłość braterska”.
Kolejni cesarze – Konstantyn I Wielki i Licyniusz zrozumieli błędy poprzedników. Podjęli próbę zaprzęgnięcia religii, która do tej pory cesarstwo rozsadzała w doktrynę, która będzie ją spajać. Wydanym w 313 roku edyktem mediolańskim uczyniono zatem chrześcijaństwo jedną z wielu religii państwowych Cesarstwa rzymskiego, a na Soborze w Nicei (325 n.e.) uporządkowano je w zwartą doktrynę. I to był początek końca chrześcijaństwa. Cesarz przestał być już bogiem, ale stał się bożym pomazańcem, wysłannikiem sprawującym boską władzę na ziemi (potem o ten zaszczyt upomnieli się także papieże). Republika rzymska miała zapewnić Rzymianom szczęście i pomyślność w trakcie ich życia, tu na ziemi, kosztem innych ludzi. Władza cesarska miała zapewnić poddanym życie i szczęście wieczne. Ten ostateczny cel miał uświęcać wszystkie środki. Wszystko co piętnował Chrystus, było dalej legalne, jeśli prowadziło do zbawienia. Filozof pokoju powiedział „nie zabijaj”. Chrystus w śnie Konstantyna powiedział mu „in hoc signo vinces – pod tym (krzyża chrystusowego) znakiem zwyciężysz” – w wojnie (nawiasem mówiąc) domowej. „Nie zabijaj” zamieniło się w „zabijaj” i to w dodatku braci, byle „w moim imieniu” . Ostatecznym grabarzem chrześcijaństwa jako filozofii pokoju, miłosierdzia i odrzucenia kultu państwa stał się cesarz Teodozjusz Wielki , który wydał edykt tesaloński, głoszący że „wszyscy inni (niż katolicy nicejscy) jako nierozumni i szaleni (…) winni spodziewać się pomsty bożej i następnie naszej (państwowej) kary”. I tak chrześcijaństwo z religii wykluczonej stało się religią wykluczającą – i to niezwykle krwawo i skutecznie.
Kto nie był z nami (katolikami nicejskimi) ten był winien śmierci. O to, jak można pogodzić to wszystko z filozofią Jezusa z Nazaretu zadbali doktorzy Kościoła powszechnego (Eclesia catholica), bo tak już teraz miała nazywać się wspólnota wyznająca chrystusową filozofię. Uzasadniając wojnę Święty Augustyn stworzył np. doktrynę wojny sprawiedliwiej (bellum iustum). Całe zgromadzenia mnisze a potem Uniwersytety przez dziesiątki wieków i na różne sposoby wyjaśniały „prawdziwy sens” słów Jezusa.
I tak, jak pisał f. Nietzsche „chrześcijanin krok za krokiem przyjmuje znowu to, co pierwotnie negował, czego negacya stanowiła jego istotę. Chrześcijanin staje się obywatelem, żołnierzem, sadownikiem, robotnikiem, handlarzem, uczonym, teologiem, podanym, filozofem, rolnikiem, artystą, patriotą, politykiem, księciem…
Podejmuje na nowo wszystkie czynności, których się wyprzysiągł: samoobronę, wydawanie wyroków sądowych, karanie, przysięganie, robienie różnicy między narodem a narodem, lekceważenie, gniewanie się. Całe życie chrześcijanina jest w końcu akurat tem życiem, które Chrystus w swojej nauce nakazał porzucić…
Kościół równie dobrze należy do tryumfu tego, co jest antychrześcijańskie[5]
Aby ponieść nową religię w świat Jezus musiał zatem narodzić się na nowo. I takiego właśnie nowego Jezusa widzimy na wczesnochrześcijańskiej mozaice w Rawennie. Nie jest to już wędrowny, ubogi filozof. Ma strój i postawę oficera lub nawet wodza cesarskiej armii. Swój krzyż dzierży jak maczugę lub miecz. Podobnie krzyż trzyma Św. Wawrzyniec z pobliskiej krypty Placydii Dominii. Przesłanie Chrystusa-żołnierza brzmi „ego veri sum taset et vita” (jam jest droga i życie) Postawa i mina dodaje jednak; „a jeśli pójdziesz inną drogą, mój krzyż, jak miecz spadnie ci na głowę – oczywiście wyłącznie po to by zbawić twoją duszę”. I właśnie taki „nowy” Chrystus ruszył w Europę a potem Świat głosić potęgę kolejnych rzymskich cesarstw. Możemy zobaczyć go w dziesiątkach podobnych wyobrażeń – w bazylice Raweńskiej, na „Sądzie ostatecznym” Michała Anioła w Kaplicy sykstyńskiej i w dziesiątkach innych rzeźb. Widzimy tez wojska „pod krzyżem”, czy w pasach z klamrą „bóg z nami” i nożem z napisem „bóg, honor, ojczyzna”. Widzimy tez aniołów z mieczami i w równych szeregach, niczym niemieckie Hitlerjugend w 1936.
W czasie gdy powstawały te mozaiki Rawenna była światkiem ścierania się dwóch koncepcji chrześcijaństwa – nicejskiego (katolickiego lub ortodoksyjnego) z ariańskim. Nie będę wdawał się w dywagacje na temat zagadnienia czy Jezus był współistotny (homoousios – credo rzymskie) Ojcu czy tylko podobny – homoiousos. Faktem jest natomiast, że w V i VI wieku Rawenną władali Ostrogoci Teodoryka Wielkiego, którzy chrzcili się w obrządku ariańskim. Teodoryk głosił zasadę tolerancji religijnej i w Rawennie obok arian żyli także katolicy nicejscy pod przywództwem własnego biskupa. Do dziś dnia w Rawennie oglądać można dwa baptysteria, niemalże z jednakowymi mozaikami na sufitach, przedstawiającymi Chrystusa, chrzczonego przez Jana Chrzciciela w Jordanie. Przy czym jedna z mozaik przedstawia Chrystusa „współistotnego Bogu” a druga jako „Bogu (tylko) podobnego.
To waśnie z pałacu katolickiego arcybiskupa biskupa pochodzi mozaika, na której filozof pokoju wygląda jak gotowy do podboju żołnierz z mieczem (pałką) w dłoni. Wizja artysty była prorocza. Katolicki Chrystus ostatecznie pokonał Chrystusa ariańskiego. Katolicki Justynian I Wielki – cesarz Cesarstwa wschodniego najechał Italię, pobił (i pozabijał) chrześcijańskich (ale ariańskich) Ostrogotów (534 n.e.) i raz jeszcze zjednoczył zachodnie i wschodnie prowincje dawnego Cesarstwa pod panowaniem Konstantynopola.
Nie wiadomo jak wyglądałaby sytuacja, gdyby w Kościele zwyciężył arianizm. Chrześcijaństwo miałoby zapewne ten sam często krwawy charakter, który miało pod panowaniem obrządku nicejskiego.
Powodem zapewne był fakt, że to ludzie potrzebowali ponad dwóch tysięcy lat by zrozumieć sens dwóch słów – nie zabijaj, miłuj – lub przynajmniej toleruj. Paradoksem jest to, że do ludzi zaczyna docierać rzeczywisty sens słów filozofa z Nazaretu nie za pośrednictwem kościołów-instytucji, które wyrosły na jego przesłaniu i wypaczyły. Może taki jest właśnie sens powtórnego przyjścia Chrystusa?
[1] Mam na myśli tu dzieła Józefa Flawiusza, Swetoniusza czy innych kronikarzy z epoki, których dzieła nauka określa jako źródła historyczne.
[2] Patrz E. Gibon Zmierzch i upadek Cesarstwa rzymskiego.
[3] Gaius Suetonius Tranquillus Żywoty cezarów w tłumaczeniu Janiny Niemirskiej – Pilczyńskiej
[4] „Semen est sangius chrisianorum” Apolgeticum
[5] Fryderyk Nietzche Wola Mocy
Kliknij na gwiazdkę aby ocenić artykuł
Wyniki 1 / 5. Ilość głosów: 1
Brak ocen. Bądź pierwszy!