Czy zadawaliście sobie pytanie, kiedy książka jest dziełem a kiedy zwykłą, lepszą lub słabszą beletrystyką? Weźmy przykład „Don Kichota z La Manchy” Miguela de Cervantesa. Klasyka, arcydzieło, kanon. Z takimi określeniami spotykamy się najczęściej. Sceptyk musi jednak zadać sobie pytanie czy aby naprawdę „Słowacki wielkim poetą był”. Książka gruba, dość trudno się czyta. Historia w niej opisana raczej nie porywa. Trudno powiedzieć, że to „wciągająca” powieść . Raczej brnie się przez nią niż płynie na fali ciekawej opowieści. Jednak jest to niekwestionowane arcydzieło. Dlaczego? Jednym z kryteriów wyróżniających dzieła od przeciętności jest ponadczasowość i wieczna ich aktualność. Przyglądając się każdej epoce, także naszemu obecnemu PRL-bis, w wielu postaciach możemy dostrzec Alonsa i Sancha. Ich banalne przygody i popisy możemy dostrzec w wielu innych, także współczesnych wydarzeniach. Pytanie, czy są to bohaterowie czy raczej antybohaterowie i co tak naprawdę chciał powiedzieć nam Cervantes.
Żeby zrozumieć i docenić „Don Kichota z La Manchy” nie można poprzestawać na animowanej adaptacji tej książki z lat osiemdziesiątych (na której sam się wychowałem) czy licznych, późniejszych i uproszczonych przeróbkach tej książki. Postać Don Kichota i jego giermka weszła do powszechnej, europejskiej, a może także światowej świadomości. Można powiedzieć, że postaci te stały się ikonami. Walka Don Kichota z wiatrakami jest symbolem podejmowania prób walki ze złem, będąc na straconej pozycji. Don Kichot to szalony ale szlachetny idealista, który bez środków ku temu chce zwalczać zło i nieść pomoc oraz bronić najsłabszych. Czy to tak naprawdę na myśli miał Cervantes?
Myślę, że kluczem jest podział dzieła na dwie księgi. Druga księga – kontynuacja przygód Don Kichota, jest napisana niemalże dziesięć lat po napisaniu pierwszej księgi, niejako na fali jej popularności. Wydźwięk obydwu tomów nieco się różni. Zawsze podchodziłem do każdej kontynuacji bardzo sceptycznie i uważam, że wiele „drugich części” filmów czy powieści jest po prostu słabych. Przypadek Don Kichota niestety potwierdza mi te regułę. Można przyjąć, że Don Kichot, jak również jego giermek w drugiej części „wyewoluowali” do takich postaci, które utrwaliły się w stereotypy naszego myślenia. Błędny rycerz, niesiony nieodłączną, szczytną chęcią pomagania ludziom i bronienia najsłabszych[1]. Mówimy; chcesz zmienić świat na lepszy? – to walka z wiatrakami. Czy na pewno to chciał przekazać nam Cervantes?. A może nie zrozumiano właściwie intencji jego pierwszej księgi a druga jest po prostu „produktem” pisanym dla odbiorcy, który zrozumiał historię Don Kichota jak sam chciał ją zrozumieć.
W pierwszej części książki poznajemy Alonsa. Jest to zaściankowy, kastylijski (więc dzisiejszy Hiszpan) szlachcic i jako taki nie para się pracą. Można by rzec, że z dzisiejszego punktu widzenia jest romantykiem i idealistą. Co to oznacza? Trudno mu odnaleźć się, czy wręcz znieść otaczającą go, powtarzalną, „szarą” codzienność kastylijskiej wsi. Postać jakich wiele wtedy i współcześnie w każdym z zakątków świata. Ucieka zatem „w inny wymiar”, którym jest jego wewnętrzny świat wyobraźni – o wiele ciekawszy, niż otaczająca go rzeczywistość. Pożywką dla jego znudzonego umysłu są romanse rycerskie, czyli proste i ckliwie mity opakowane w kolorową formę. Księgi te do tego stopnia rozpalają umysł Alonsa, że traci rozum. Myślę że to najlepsze określenie. Oczadziały rozum Alonsa nie przetwarza w poprawny sposób bodźców zewnętrznych. Alonso traci kontakt z rzeczywistością. Przestaje ją widzieć taką, jaka ona jest, a taką jaką chciałby widzieć. Postrzega zatem siebie jako Don Kichota, przyszłego rycerza, który według wzorów zaczerpniętych z ksiąg, kocha i walczy ze złem tego świata. Oczywiście rzeczywistość kastylijska i żyjący w niej ludzie nie zmienili się mimo pragnień Alonsa. To już jednak nie miało dla niego znaczenia. On sam postanowił się w niej poruszać według własnych wyobrażeń. Ludzie nie znoszą samotności, także we własnym szaleństwie. Już jako „pasowany” rycerz Don Kichot, własnym szaleństwem uwodzi prostaczka Sancha Brzuchacza. Sancho to wiejski kmiotek, równie jak Alonso wiodący zwyczajne, tylko dla odmiany biedne życie. Dla niego każda odmiana może być szansą na zmianę na lepsze. Obietnica objęcia funkcji gubernatora wyspy nam czytelnikom może wydać się nieprawdopodobna a Sancho kompletnym głupcem. Czy jednak wyznawczy Hitlera czy papieża Urbana II, którym obiecano ziemie Europy czy Azji także byli głupcami?
Nasi bohaterowie już we dwójkę kontynuują podróż przez własne Uniwersum, tzn. okolicę La Manchy. To, co dla nich jest przygodą, dla napotkanych ludzi czy zwierząt jest poważnym problemem. Bez pardonu atakują większość napotkanych osób, bez znaczenia czy są to osoby duchowne, wojskowi, podróżnicy czy zwykli wieśniacy. Wypuszczają przestępców, tratują stada owiec, niszczą i kradną cudzą własność. Spotykają oczywiście na sowiej drodze podobnych im szaleńców. Toczą z nimi „uczone” lecz jałowe dyskusje, spory i oczywiście bijatyki. Sami wielokrotnie odnoszą rany. Przy tym wszystkim przywdziewają cudaczne pozy i stroje, Alonso dosiada starą szkapę, zowiąc ją rumakiem i nosi na głowie miskę balwierską wmawiając wszystkim, że to cudowny hełm. Spotkać takich osobników na swojej drodze to naprawdę strach.
Po dziesięciu latach powstaje część druga przygód Alonsa i Sancha. Postaci Don Kichota i jego giermka są już jednak bardziej przemyślane – „pełniejsze” i „głębsze”. Don Kichot to już nie wiejski pięknoduch a wręcz filozof. Sancho także staje się niemalże stoikiem. Przygody podobne, ale to już, przynajmniej dla mnie, zupełnie inna historia.
Wracam zatem do pierwszej części. W jej końcówce przyjaciele Alonsa – balwierz i kapelan postanawiają pomóc mu, i w ten czy inny sposób zmuszają go do powrotu do domu. Do żony i dzieci wraca także Sancho zadowolony zarobkiem, który dał mu jego pan. I taki jest koniec tej historii.
Mamy zatem wiejskiego pięknoducha, który oczadzony mitami i legendami próbuje dopasować „szarą” rzeczywistość” do książkowych wyobrażeń. Mamy także wiejskiego kmiotka, który „wchodzi” w rzeczywistość swego pana – po części jego celem jest jednak zarobek. Pięknoduch przebiera się w cudaczne stroje, nadyma się jak duce, zwykłym przedmiotom nadaje magiczne znaczenie. Pragnieniem jego „czystego, pokornego lecz niezłomnego i odważnego serca” jest oczywiście szczęśliwość ludzkości. Jak każdy dziwak, spotyka się z niezrozumieniem i niechęcią gdyż wszystko, co odmienne jest odpychające. Nie zraża się tym. Zawsze pozostaje mu przecież przemoc, po którą sięga i w której często się rozsmakowuje. Jego giermek to dzisiejszy karierowicz. Głupawy prostaczek idący za swoim panem w nadziei odmiany własnego losu.
Czy Don Kichot i Sancho to tak naprawdę wyjątkowe postaci? Myślę, że wokoło widzimy całe mnóstwo im podobnych. Dziesiątki i setki, i to w każdej epoce. Człowiek, który nie może pogodzić się z otaczającą go rzeczywistością. Odwracający się od niej i zamykający się, zagłębiający w sobie. Rzeczywistość zamienia na duchowość. Wewnątrz tworzy własny świat utkany z fantazji mitów i iluzji. Pomagają mu w tym książki, lub Księgi – Buszujący w zbożu, wszelkiego rodzaju manifesty ideologiczne, Biblia, Koran, Teogonia, Wedy, a także dawni czy współcześni mu mistrzowie. Im więcej mistyki tym lepiej. Wielu pozostaje w takim świecie wewnętrznym. Wielu jednak powraca do rzeczywistości z mocnym postanowieniem jej zmiany. Często, zanim przystąpią do dzieła, zmieniają siebie. Chcą, jak linoskoczek z przypowieści Nietsche-go „przejść nad człowiekiem” do jego wyższych form. Uwalniają się od cech lidzkich. Wychodzą poza normy społeczne, narzucone przez rzeczywistość. Tworzą normy własne, w ich mniemaniu najlepsze dla świata. Są groźni w zależności od tego jakimi ideami ich umysły się zaczadziły.
Świat rzeczywisty nie lubi dziwactw, zatem odwraca się od nich starając się ich ignorować. Pierwsi dostrzegają ich inni szaleńcy. Szczególnie ci, którym udało się własne szaleństwo zinstytucjonalizować lub stać się kapłanami lub giermkami cudzego szaleństwa. Wspólnie z tymi, którzy uczynili szaleństwo elementem ładu społecznego (albo raczej przy pomocy ich ramienia) stają na drodze tym nowym mącicielom. Świat, który do tej pory pogardzał wariatem i ignorował go, teraz zaczyna przyglądać mu się ciekawie. Wszelka walka, także ta ideologiczna zawsze fascynuje gawiedź, szczególnie jeśli w końcu tryśnie krew. Zawsze to jakaś odmiana szarej rzeczywistości. W „Imieniu Róży” Umberto Eko opisuje historię brata Michała – braciaszka, którego uwiodła idea ubóstwa Chrystusa. Staje on twardo wobec podobnych sobie szaleńców – inkwizycji od świętego Dominika i rzuca im wyzwanie. Można by rzec „chce walczyć z wiatrakami”. Tak jak Alonsa skrzydła wiatraków, tak Michała Święte Oficjum powala, a konkretnie pali żywcem na stosie. Musi być efektownie. Bez oporu ze strony inkwizycji Michał zginąłby w tłumie sobie podobnych. Młody Adson minąłby go w swej wędrówce przez Toskanię nie zwracając na niego większej uwagi. Nieugięta postawa i męka Michała budzi jednak litość i podziw tłumów. Historia i przykład Michała oraz jemu podobnych z pewnością pociągnie innych czyniąc z nich kolejnych Don Kichotów. Wielu z nich z pewnością zginie. Jeśli jednak determinacja tych ludzi (i liczba) osiągnie pewien punkt krytyczny, ich sprawa może wziąć górę. W takim przypadku role mogą się odwrócić. Szaleńcy, którzy ginęli na stosach i wiedli tam innych, gdy już uda im się zinstytucjonalizować własne szaleństwo i znaleźć przychylność „ramienia świeckiego” sami te stosy zapalają. Jeszcze do niedawna żałosny dziwak-idealista staje wobec rzeczywistości jako tyran i podpala ją.
Światowe a zwłaszcza Europejskie ścieżki i wszystkie ery naszych czasów pełne są takich ludzi jak Alonso i jego giermek. Od początku dziejów człowieka mściwość i strach, chciwość i pycha a w końcu zabobon rodzą wojnę, handel i religię. Te trzy narkotyki, trzy romanse, w których zakochali się Europejczycy zaczadzają im skutecznie umysły. Oczadzeni wojną i religią są najbardziej groźni. Tych pięknoduchów na odwiecznej wojnie ze złem o poprawę ludzkości naprawdę strach spotkać na swojej drodze. Choć we własnym mniemani walczą ze złem, zło to ze sobą niosą. Panowie, dla odróżnienia się od „szarego tłumu” poprzebierani w czarne, czerwone lub brązowe koszule. Nagle robi się „śmieszno i straszno”[2][3] Dorośli mężczyźni w zgrzebnych szatach wzorowanych na rzymskie togi (ach ten wieczny Rzym). Tworzący lub adaptujący do swoich potrzeb symbole i relikwie. Wymyślający „obrzędy” i „liturgie”. Żyjący we własnym świecie i usiłujący nawet za cenę własnego życia zarazić tym światem wszystkich dookoła. Zaciekle walczący z innymi szaleńcami. Wyżynający ich i palący w ogniu, dopóki role się nie odwrócą i sami nie płoną. Im wszystkim czujnie przygląda się chłodne oko „cesarza Konstantyna”. Wszak idea republiki wolnych obywateli, w sytuacji gdy niemalże wszyscy są już niewolnikami tyrana, nikogo już nie pociąga. Organizm państwa, bez ideologicznej podstawy nie utrzyma się długo. Jeśli jedna idea zetlała, należy zastąpić ją inną. Trzeba się tylko uważnie rozejrzeć, zawsze znajdzie się jakiś nieszkodliwy pięknoduch – malarz czy wiejski nauczyciel, a może pasterz czy kaznodzieja. Jego szaleństwo, pod warunkiem, że uszanuje władzę, może okazać się bardzo przydatne.
Kastylia czy Hiszpania każdych czasów była pełna podobnych szaleńców. Dwóch z nich w swej powieści przedstawia Cervantes. Nie ma co wartościować jego Don Kichota i Sancha bo to postaci fikcyjne. Nie są to z pewnością pozytywne postaci, jakie chcielibyśmy widzieć w kreskówkach. Podobnych Alonsowi i jego giermkowi szaleńców ocenić należy po efekcie ich szaleństw. Po tym jak udało im się zmienić rzeczywistość. I najważniejsze, czy rzeczywistość pozostawiona po ich szaleństwie, to nie przypadkiem same popioły.
[1] Najpopularniejsze dziś źródło „wiedzy” wikipedia
[2] Eco pisze, że w trakcie włoskiego risolgimento gdy „tysiąc” Garibaldiego podbijał Sycylię popyt (i cena) czerwonej koszuli znacznie przewyższała podaż Cmentarz praski Umbero Eco.
Kliknij na gwiazdkę aby ocenić artykuł
Wyniki 0 / 5. Ilość głosów: 0
Brak ocen. Bądź pierwszy!